piątek, 10 kwietnia 2020

Bielenda Vegan Muesli, czyli zapach śniadania

Ostatnio miałam okazję testować nową linię kosmetyków od Bielendy. Jest to seria Vegan Muesli wersja niebieska, czyli nawilżająca. W zestawie znalazło się serum i krem do twarzy na dzień i na noc.
Opakowania tych kosmetyków zasługują na chwilę uwagi. Wyglądają naprawdę estetycznie. Bardzo mi się spodobało wieczko od kremu, które imituje drewno.


Co na temat tej serii mówi producent?

"Linia VEGAN MUESLI to idealna „przekąska” dla Twojej skóry. Wegańska receptura pełna jest dobroczynnych składników zbożowych i starannie wyselekcjonowanych mleczek roślinnych. Kompozycja zawiera olej z kiełków pszenicy oraz ekstrakt z owsa pochodzące z upraw ekologicznych. Formuła każdego produktu z linii powstała z myślą o skutecznym działaniu. Zadbaliśmy o to, by podarować Twojej skórze kwintesencję roślinnego dobra płynącego z precyzyjnie dobranych składników aktywnych."

Zacznę może od serum, w którym się zakochałam. Pachnie pięknie kokosowo, a po nałożeniu zapach roznosi się dookoła. Konsystencję ma lekką, dosyć rzadką, dzięki której świetnie się smaruje całą twarz. Wystarczy niewielka ilość, żeby cała się posmarować, a pompka wydaje odpowiednią ilość produktu. Aplikacja jest łatwa i przyjemna, a do tego serum jest bardzo wydajne. Wchłania się w trybie natychmiastowym, nie podrażnia i nadaje skórze fajnego blasku oraz świeżości. I na prawdę nawilża. Moja kuracja Axotret nadal trwa, dlatego wszystko co nawilżające to moje zbawienie i zalicza się do tej grupy także to serum.


Krem już nie okazał się takim hitem jak serum. Chociaż podoba mi się jego działanie nawilżające we współpracy z serum. Otwierając ten krem po raz pierwszy, pomyślałam, że jest on zbyt tłusty na dzień pod makijaż. Nic bardziej mylnego. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej maski. Cudownie pachnie owsianką i jak wspomniałam w tytule, ten zestaw pachnie jak śniadanie. Idealny na rano, ale na noc trochę za lekki. Przed snem wolę nakładać coś „grubszego”, tłustego, bo wiadomo skórę mam bardzo suchą. Jest tak samo wydajny jak serum, niewielka ilość wystarczy na całą buzię. Co mi się nie spodobało, to to, że potrafi czasem zaszczypać, zwłaszcza w miejscach, gdzie skóra jest bardziej podrażniona.



niedziela, 23 lutego 2020

Axotret - pierwszy miesiąc kuracji

W połowie stycznia zaczęłam kurację Axotretem. Szukałam w internecie informacji, ale nie znalazłam ich zbyt wiele. Chodziło mi głównie o odczucia innych dziewczyn przyjmujących te tabletki, jak na nie zadziałały, kiedy zaczęły dostrzegać efekty i czy to naprawdę takie przerażające. Postanowiłam sama napisać posta o swoich doświadczeniach i być może pomóc tym, którzy niedługo zaczynają, albo dopiero zaczęli tą kurację.

Lista skutków ubocznych jest bardzo długa, a ja oczywiście wyobrażałam sobie, że będę miała je WSZYSTKIE naraz. Rzeczywistość okazała się jednak łagodniejsza.
Dermatolog przypisała mi dawkę 10 + 20 mg, co jest w sumie małą dawką, bo doczytałam się, że dziewczyny brały najczęściej 20 + 20 mg.
Gdy pierwszy raz wzięłam tabletkę dziwnie na mnie zadziałała. Byłam cały dzień ospała i nie miałam na nic energii. Na szczęście taki efekt był tylko ten jeden dzień, po pierwszym zażyciu.

W pierwszym tygodniu kuracji trochę nasilił mi się trądzik. Skóra stała się bardzo wrażliwa i po każdym zabiegu (mycia buzi, wycierania ręcznikiem czy nakładaniu kremu) robiła się czerwona i trochę bolała. Poza tym mam atopowe zapalenie skóry i trochę mi się pogłębiło, musiałam codziennie smarować ręce specjalnymi maściami.

W drugim tygodniu zaczęły mi się szybko męczyć oczy. Bolały i łzawiły, wydaje mi się (nie jestem pewna), że mógł to być światłowstręt, jako jeden z wypisanych na ulotce skutków ubocznych. Trądzik dalej mi się nasilał. Bolały mnie też plecy, ale do zniesienia.
Był taki dzień (może dwa), że skóra na buzi była bardzo wysuszona, zwłaszcza w okolicy ust i niestety trochę się łuszczyła. Na szczęście to trwało jakieś dwa dni.

Trzeci tydzień był podobny, ale dodatkowo miałam suchość w nosie. To było bardzo nieprzyjemnie uczucie. Jeżeli was dopadnie polecam od razu kupić spray nawilżający do nosa. Ja kupiłam dopiero po tygodniu, czy dwóch i przez długi czas się z tym męczyłam. Ale w końcu kupiłam w Dozie wodę morską (za 14zł) i teraz jest o wiele lepiej.
Skóra na buzi była bardzo sucha, zwłaszcza w okolicy ust. Ale na szczęście usta mi nie popękały.
Wyniki krwi miałam w normie, nic drastycznie nie wzrosło. Zbliżając się do końca pierwszego miesiąca, miałam nadzieję, że zacznie się polepszać i będzie już z górki.

Trochę się myliłam, bo cały ten miesiąc trądzik mi się nasilał, tak, że jak minął w końcu miesiąc, wyglądało to najgorzej. Ale skutki uboczne powoli stawały się mniej odczuwalne. Oczy już nie męczą się tak szybko, suchość w nosie pokonana, nawet moja skóra nie jest taka sucha.
Zauważyłam dodatkowo, że nie muszę tak często jak dotychczas myć włosów. Wolniej się przetłuszczają, bo w końcu jak wszystko suche, to wszystko 😛. Akurat to dla mnie na plus, bo chociaż odpoczną od częstego mycia.

Podsumowując, to był ciężki miesiąc, ale nie taki zły jak się spodziewałam. Wszystkie skutki uboczne, którymi nas straszą, są do przeżycia. Na suche i bolące oczy też można kupić krople, ale ja jakoś nie mogłam się przemóc. Najważniejsza jest odpowiednia pielęgnacja i dobieranie kosmetyków do aktualnych potrzeb skóry. Podczas kuracji skóra jest bardzo wrażliwa i delikatna, dlatego polecam wybierać kosmetyki przeznaczonych do takiej cery i patrzeć na skład. No i oczywiście lepiej sięgać po dermokosmetyki, niż te zwykłe z drogerii.

W tym miesiącu całą buzie, co wieczór smarowałam zwykłą, najtańszą wazeliną z Ziaji. Decyzja o kuracji była niespodziewana i trochę spontaniczna, a to było jedyne czego mogłam użyć, co akurat było w moim domu. Okazała się strzałem w dziesiątkę (chociaż poszewka na poduszkę musiała być często zmieniana i prana 😉)


Do ust używałam pomadki Carmex. Tą pomadkę albo się kocha, albo się nienawidzi. W przypadku tej kuracji lepiej ją pokochać 😁. Super chroni usta i dzięki niej jeszcze mi nie popękały. Jak dla mnie pachnie trochę jak ciastolina Playdoh. Zostawia zimne uczucie na ustach, ale przed zimnem chroni. Nie klei się i daje naturalny połysk na ustach.


Do mycia buzi używałam próbki żelu, którą dostałam od dermatologa. Żel La Roche-Posay. Najlepszy jaki kiedykolwiek używałam. Super się pieni i pięknie pachnie. Nie chciałam przestawać się nim myć haha.